- Wydawnictwo Wilga
Jak skutecznie torturować dziecko książkami
Anna Jankowska
Nie od dziś wiadomo, że książki są drogie, zajmują czas, myśli, półki. Nikomu niepotrzebna fanaberia. Zwłaszcza książki dla dzieci i młodzieży. Przecież mają podręczniki i lektury, więc czego chcieć więcej?!
Wychodząc naprzeciw potrzebom rodziców zaniepokojonych zainteresowaniem dzieci samodzielnym czytaniem, przygotowałam kilka bardzo prostych rad, dzięki którym dziecko z wielką niechęcią, a nawet odrazą będzie sięgało po książki. Lub choćby na nie patrzyło. Jeśli się przyłożymy, będzie się też wzdrygać z niesmakiem, przechodząc obok księgarni. A biblioteka będzie mu się kojarzyć wyłącznie z torturami.
To wszystko można łatwo osiągnąć, korzystając z kilku poniższych technik.
Zmuszaj do czytania za karę
Nie żartuję, w wielu domach czytanie książek jest karą bezpośrednio związaną ze szlabanem na ekrany: „Zero telefonu, idź poczytaj książkę!”. To się sprawdza! Taki prosty komunikat dla dziecka – kiedy jesteś na skraju rozpaczy, nudzisz się jak mops, nie wiesz, co ze sobą zrobić, wtedy sięgnij po książkę.
Po co dziecko ma kojarzyć czytanie z przyjemnością, skoro może się przy tym męczyć? No po co? Jeszcze przeczyta coś ciekawego i zechce, żeby mu kupić kolejną książkę. A to przecież drogie rzeczy są!
Dawaj książki napisane drobnym maczkiem
To jest świetna tortura, bo wystarczy sobie wyobrazić, jak sami czytamy elaboraty napisane właśnie w ten sposób. Chętnie? Nie oszukujmy się, większość dorosłych jest szczerze oburzona, kiedy instrukcja składania mebli czy obsługi sprzętu domowego jest wyłącznie napisana. Kiedy nie ma obrazków, jakoś nas odrzuca.
Dając dziecku książki bez „oddechu”, z małymi literami i koniecznie bez rozdziałów, znakomicie zmęczysz i zniechęcisz do czytania.
Pokażę od razu, czego zdecydowanie unikać. Weź na przykład takich Mazurskich w podróży. Toż tam oprócz ciekawej rodzinnej przygody są zdjęcia prawdziwych miejsc do zwiedzania. Uliczki jakieś zabytkowe, katedry, jeziora, a nawet groby. Serio, są też groby!
I tych Mazurskich tak się czyta lekko, bo oni wciąż w drodze, ciągle coś się dzieje, rozdziały krótkie, a i rysunki (oprócz prawdziwych fotografii) zabawne. Jeszcze dzieci zapragną zwiedzać te wszystkie miejsca z obrazków. A może w dodatku będą chciały tak fajnie spędzać wspólnie rodzinny czas jak ci Mazurscy? Unikać, unikać i jeszcze raz unikać, bo tu za dużo obrazków, za mało drobnym maczkiem.


Grube, ciężkie i za trudne
Czy powinno się oceniać książkę po grubości? Na logikę rzecz biorąc, zdecydowanie nie. Jednak, kiedy ma się 8–15 lat, ocenia się książki właśnie po grubości i ciężkości. Nie twierdzę, że nie ma dzieci lubiących takie cegły, jednak większość potrzebuje wręcz czegoś lekkiego i krótkiego.
I tu pojawiamy się my – sprytni dorośli zniechęcający do czytania. Już tłumaczę, jak to zrobić, żeby mieć kłopot z głowy raz na zawsze.
Motorem napędowym do sięgania po książki (i wiele innych rzeczy) jest poczucie satysfakcji, dumy z siebie. Im więcej tej dumy, tym więcej hormonów szczęścia, tym większa radość, z którą książka jest kojarzona. Miłe przeżycie. Żeby osiągnąć właśnie taki stan, potrzeba bodźca uwalniającego hormon szczęścia.
Frustracja i skazanie na niepowodzenie związane z niemożnością przebrnięcia przez grubą cegłę nie jest sposobem na wybuchy endorfin. Gruby kloc walający się w zasięgu wzroku jak wyrzut sumienia nie zachęci do czytania, za to wzbudzi poczucie winy i niemiłe skojarzenia.
Toteż nie dawaj, a nawet nie trzymaj w domu, serii Młodzi przyrodnicy. Mała ilość tekstu i duże litery to bardzo niebezpieczna kombinacja. Grozi tym, że dziecko szybko i bez problemu SAMO przeczyta książkę. W najgorszym przypadku może się to zdarzyć jeszcze tego samego dnia. Pomyśl, jaka to strata kasy, kompletnie niewarta tego, że samodzielny czytelnik czuje dumę i radość z przeczytania SZYBKO całej książki.
A już najgorzej, kiedy takie cienkie są w serii, bo przecież potem to dziecko marudzi, że chce kolejną i kolejną. I po co to inwestować w książki o przyrodzie, jak sobie może wygooglać wszystko o ptakach i przed ekranem spędzić cały dzień.

Dużo opisów, mało poczucia humoru
To świetny sposób na zniechęcenie do czytania. Najlepiej jeszcze, żeby w tych książkach sprawy były brane tak bardzo, bardzo serio. Bo przecież książka jest nieważna, jeśli zamiast wyciskać z czytelnika krew, pot i łzy, jest powodem do wybuchów śmiechu. Przecież o poważnych sprawach trzeba pisać z pełną powagą. Inaczej to się nie liczy.
Chcąc podążać za tą poradą, w żadnym wypadku nie pokazuj dziecku Mamy w occie, bo to przezabawna książka uświadamiająca w nieco przerysowany sposób, jak zajęta robieniem kariery mama może trochę zapomnieć, że nastoletnia córka potrzebuje jej uwagi i miłości.
W tej książce jest też zagadka detektywistyczna do rozwiązania. I w dodatku rozkminia ją 13-letnia Estera, ta właśnie córka, której brak pewności siebie. Mama za to nadrabia humorem i odwagą w poznawaniu nowych sytuacji. I po co komu takie wzorce?

Nie ufaj młodemu czytelnikowi
Jeden z moich ulubionych punktów tortur, czyli wybieranie za dziecko, co powinno czytać. Nie zwracaj uwagi na to, co ważne dla czytelnika. Co on tam wie w wieku kilku–kilkunastu lat. Wybieraj za niego, a jest w czym wybierać! Lista lektur szkolnych zawsze daje radę. Ale poza tym koniecznie rzucaj się na to co modne. Jeśli innym się podoba, to i jemu powinno. Jeśli mu się nie podoba, to znaczy, że jest niewdzięczny, więc wbij go jeszcze w poczucie winy.
I to ważne, tego nie przegap – pod żadnym pozorem nie pokazuj dzieciom książek, w których bohaterowie są NIEGRZECZNI. Wiesz, czym to grozi? Oczywiście, że wiesz! Czytelnik od razu podchwyci to zachowanie i wcieli w życie, tak zupełnie bezrefleksyjnie i na oślep. Nie można ufać w zdrowy rozsądek młodego człowieka.
Wyobraź sobie, co wyrośnie z dziecka, które przeczytało o złodzieju, latającym smoku lub wstrętnych rówieśnikach. Oczywiście, że zejdzie na złą drogę, złodziej wyrośnie albo jakiś inny kryminalista. Przecież więzienia pełne są ludzi, którzy od urodzenia z radością czytali książki i w nich szukali pomysłów na wykroczenia i zbrodnie.
Źródłem takich szalonych pomysłów jest seria o Emi i Tajnym Klubie Superdziewczyn. Dookoła świata. Młodzi ludzie i podróżowanie dookoła świata? Emi i Tajny Klub Superdziewczyn to paczka przyjaciół zwiedzających Nowy Jork i Kalifornię. Wiadomo, co w tak dużych metropoliach się wyprawia? Nie wiadomo – i w porządku, tak powinno być.
To znaczy, nie wiadomo, póki się nie przeczyta. Żaden pomysł na zwiedzanie Wielkiego Kanionu czy oglądanie Statuy Wolności nikomu nie wpadnie do głowy, bo przecież nie pokażesz dziecku tych książek. Lepiej, żeby nie wiedziało, ile świat ma ciekawych miejsc do zaoferowania.

Marudź nad uchem
Oooo! To jest dopiero supersposób. Chodź za dzieckiem i jęcz, że za mało czyta, za dużo siedzi przed ekranem, a w ogóle to komputer też chce odpocząć! Dodaj jeszcze, że co z niego wyrośnie, jak tak nie czyta i skąd mu się to wzięło, że tak czytać nie lubi? Niech siądzie spokojnie, niech odpowie, niech się wytłumaczy. I pamiętaj, żeby ten sposób przyniósł zamierzony skutek, musisz, ale to musisz być konsekwentnym rodzicem marudzącym codziennie.
Nie czytaj przy dziecku
Słuchaj, to jest ważne, bo jeśli będziesz tak czytać na oczach dziecka, ono może pomyśleć, że to jest fajna sprawa. Rodzic czytający jest zrelaksowany, ma wiele tematów do rozmów przy rodzinnym stole, zachwyca się, wymienia książkami ze znajomymi. Bystre dziecko dojdzie do wniosku, że w tych książkach to jednak kryć się może fascynujący świat. Nie daj Boże, przygoda!
Historie nieidealne
Najgorsze w tych książkach jest to, że potem trzeba jeszcze z dzieckiem o nich porozmawiać. O tym, że zachowania pokazywane w książkach dla dzieci bywają dyskusyjne, dziwne, przerysowane czy wręcz niemiłe. Zdarzają się nie tylko czarni i biali bohaterowie. A taka rozmowa jest męcząca, nie ma co sobie ściągać na głowę dodatkowego zmartwienia. Jeszcze dziecko pomyśli, że też może się nie zgadzać z rodzicem lub popełniać błędy.
Zostawiam dodatkowe ostrzeżenia o najgorszych z najgorszych tematach, które niemal zawsze prowadzą do rozmów i przemyśleń – rówieśnicy, szkoła, rodzina. Książki o tym, co dziecko zna i co pewnie teraz przeżywa. Rodzinne potyczki, klasowe wyzwania, koledzy, takie proste codzienne sprawy. Jeszcze się dziecko dowie, że można do nich podchodzić z przymrużeniem oka i dystansem. I po co to komu?
Jedną z takich serii jest Natka. Pomijam już te niebezpiecznie duże litery bardzo wygodne do pierwszych prób czytelniczych. I krótkie rozdziały (trzy historie książce). Największym zagrożeniem jest tu sama Natka, która nie jest idealnym dzieckiem. Jakież wzorce przekazujemy, jeśli czytelnicy dowiadują się o dziwnych pomysłach, marudzeniu, lęku przed Wróżką Zębuszką czy niezgadzaniu się z decyzją rodziców. To już nawet nie wymaga dodatkowego komentarza.

Unikaj wzruszających historii
I to unikaj jak ognia, bo kiedy już dziecko załapie, że książki mogą budzić ogromne emocje, to już się zupełnie nie dogadacie. Będzie taki dzieciak uciekał w książkowy świat, zaniedba się, myć przestanie, uczyć się przestanie, po prostu zaczyta się na całego.
Jedną z takich niebezpiecznych lektur jest seria o Boocie, to taki robot, który obudził się na złomowisku, nie pamiętając wiele ze swojego życia. Cała historia o tym, jak walczy o odzyskanie danych, bo wie, że w strzępkach, które mu zostały, kryje się adres najważniejszej dla niego osoby. Toż to zbyt wiele wzruszeń naraz.
I takie bzdury, że robot potrafi czuć, pomagać innym, przyjaźnić się i zdobywać nowe doświadczenia. Odkrywa, czym jest szczęście i w dodatku okazuje się, że nie jest ono tzw. świętym spokojem. Idzie to wszystko raczej w kierunku podejmowania ryzyka, wyzucia z egoizmu, ratowania bliskich z opresji i otwartości na poznawanie świata. A ile zagrożeń jest na świecie, to już chyba nie muszę wspominać, prawda?


Twardo stąpaj po ziemi
Absolutnie nie podsuwaj dzieciom do czytania książek fantasy, bo jeszcze coś im się ubzdura i zechcą poznać świat, który tak naprawdę nie istnieje. Przeżywać przygody, których w realnym świecie nie da się przeżyć. Rozmawiać ze zwierzętami, czarować, prowadzić wojny, latać… lista zagrożeń jest naprawdę długa.
Jest taka jedna seria, przed którą przestrzegam szczególnie. Spirit Animals. Spirit! Skandal! Co niby ten „Spirit” ma oznaczać? Jeszcze dzieciom przyjdzie do głowy, że gdzieś w świecie z wyobraźni istnieją 11-latki, które mają własne zwierzoduchy. Uczą się każdego dnia, jak budować relację z nimi, jak dbać o nie, komunikować się i przy współpracy z innymi próbować ocalić ludzkość.
Do tego 7 tomów. O kosztach już wspominam (wiadomo!), ale muszę dodać, że każdą książkę napisał inny znany autor powieści fantasty dla dzieci. Przecież listę tych szaleńców powinno się drukować na ulotkach i wręczać na porodówkach, żeby każdy rodzic miał czas przygotować się na odparcie ewentualnego rozwoju wyobraźni dziecka.

Empatia wobec zwierząt
To chyba jeden z trudniejszych tematów, bo w taką pułapkę łatwo wpaść. Któż przejdzie obojętnie obok słodkich psiaków, tych większych i mniejszych? Mało jest ludzi, którzy potrafią się oprzeć ich urokowi. Dlatego książki o zwierzakach, szczególnie o psach i kotach, są ogromnym zagrożeniem.
Do tego jeszcze z takich książek dziecko dowie się, jak dbać o własne zwierzę – że to nie zabawka, że ma uczucia i swoje potrzeby.
Weźmy tego Mopsika, już cztery części napisali, a od pierwszej wiadomo, że to pies ze schroniska. I jak mu zaufać? Przychodzi do nowej rodziny i bawi, czaruje, do czasu, aż wpada mu do głowy dziwny pomysł. Wtedy wszyscy się martwią, szukają, skupić się na niczym nie można, bo pies szaleje. Święta zepsute.
I ten mopsik potrafi być takim słodziakiem, tak przeżywać, np. zazdrość, smutek, tęsknić za dobrym człowiekiem, że od książki oderwać się nie można. W dodatku kupa śmiechu w atmosferze rodzinnych świąt, a w święta to wiadomo, że sprzątanie i mycie okien są ważne. Czytanie musi poczekać.

Prędzej już może do torturowania książkami nadaje się lektura Ja, Kosmo. Tam chociaż pies jest stary i kłopoty w rodzinie też niemałe. Rodzice się kłócą, rozwód wisi w powietrzu. Dzieci się zamartwiają sytuacją rodzinną, a w tym wszystkim mądry i doświadczony pies. Ale pies to przecież nie terapeuta rodzinny, wspiera po psiemu swojego pana.
Plusem tej książki jest jej grubość, bo jak wspinałam, warto szukać cegieł. Minusem jednak wzruszająca historia, przez którą czytelnik zechce przebrnąć mimo grubości. Ty zdecyduj, czy to się nadaje do torturowania.

Myślenie o ważnych dla świata sprawach
Zgodnie z zasadą „milczenie jest złotem” oraz drugą, żeby wszelkie niedogodne pytania zamiatać pod dywan, warto unikać książek dotyczących ważnych tematów. Jednym z takich jest oczywiście globalne ocieplenie, co do którego zdania są podzielone, bo przecież taka smętna ta wiosna w tym roku. Gdzie to ocieplenie?
I jedną z książek poruszających właśnie międzynarodowe afery (Tak, afery! Teraz o aferach piszą dla dzieci!) jest Zagadka purpurowej orchidei. Oprócz drastycznych scen, kiedy to przed szczytem klimatycznym giną naukowcy i w ogóle dzieją się dziwne rzeczy, do akcji wkraczają dzieciaki z Klubu Przyrodnika.
Książka napisana zresztą przez tę samą babeczkę, która już mieszała dzieciom w głowach Mazurskimi w podróży, dlatego tu potrzebna podwójna czujność. W Zagadce purpurowej orchidei również postanowiła uwiarygodnić treści, tworząc strony z Biuletynem Przyrodnika, gdzie podane są fakty i ciekawostki na tematy przyrodnicze. Sama już nie wiem, jak tu ufać twórcom książek dla dzieci i młodzieży.


Uuuufff, moje zadanie spełnione. Wymieniłam sposoby torturowania młodych czytelników, ostrzegłam, czego unikać. Reszta w Waszych rękach!